Nazywam się Violetta Castillo i mam dwadzieścia pięć lat. Jedni mówią, że wyglądam młodo jak na
swój
wiek, inni twierdzą, że sprawiam wrażenie takiej jaką jestem, co
wprowadza mnie w niesamowite omotanie. Najważniejsze jest to, że czuję
się świetnie i nikt ani nic tego nie zmieni. Nie przejmuję się za bardzo
swoim wyglądem. Stawiam na elegancję i wygodę. Nie używam także zbyt
dużo makijażu, ale cóż, czasami mi się to zdarzy. Nienawidzę, kiedy
wracam zmęczona z pracy, a koło mnie na ulicy przechodzą wymalowane
kobiety, wyglądają normalnie jak lalki Barbie. Uważam, że jesteśmy
wyjątkowe i nie powinniśmy zakrywać naszych niedoskonałości, ale cóż,
najwidoczniej nie każdy ma takie zdanie. A no właśnie, praca, czyli to
co stoi w moim życiu na pierwszym miejscu. Nie, nie rodzina. Wychowałam
się w domu dziecka. Nie, nie miłość, bo takowej nie mam. Nie wierzę w
uczucia, ani to coś nazywane właśnie miłością. To jeden wielki
fałsz. Kiedyś miałam chłopaka, przepraszam, narzeczonego. Miał na imię
Diego i był cudowny - troszczył się o mnie, do czasu. Potem okazało się,
że tak naprawdę za moimi plecami robił wszystko z Larą - moją
asystentką, ale o mojej pracy za moment - żebym wyleciała. Całe
szczęście szybko się zorientowałam i powiadomiłam szefową, która na
szczęście była moim sprzymierzeńcem. Chciała wyrzucić Domingueza i
Baroni, jednak to ja postanowiłam odejść i założyłam własną firmę.
Jestem znaną projektantką wnętrz. Moja firma nazywa się CASTILLO DESING i
ma świetne dochody. Pieniądze też nie są dla mnie jakieś strasznie
ważne. Tego, czego mam za dużo oddają na
cele dobroczynne. Jestem kim jestem, wiele osób mnie nie akceptuje. Mam
tylko przyjaciółkę Ludmiłę, z którą mieszkam w nowoczesnym mieszkaniu
ogromnego wieżowca. Kiedyś była z nami jeszcze Francesca i Camila,
jednak pierwsza musiała wracać do rodzimego kraju - Włoch, a Camila
wyjechała ze swoim mężem do Madrytu. I tym oto sposobem zostałam sama z
Lu. Na początku strasznie to przeżywałam, ale potem pojawił się Diego
i... tak to się jakoś potoczyło. Najważniejsze jest to, że ja jestem
szczęśliwa. Jednak czasami wydaje mi się, że czegoś mi brakuje. Szkoda,
że nie wiem czego.
***
grudzień, 2013
Siedzę
właśnie w samolocie i czytam książkę "Gwiazd naszych wina". Naprawdę,
podziwiam Hazel za to, jak postępuję. Zresztą Augustusa też. Oboje mają
nowotwór, a pomimo to cieszą się życiem.
-
Prosimy zapiąć pasy, lądowanie rozpocznie się lądowanie. - mówi
przyjemny kobiecy głos. Wykonuję polecenie i czekam na najgorszą część
lotu. Turbulencje szturchają mną szaleńczo, jednak ja mam zamknięte oczy
i staram się myśleć o czym innym. Po chwili jest już po wszystkim.
Biorę walizki po czym zamawiam taksówkę, która ma mnie zawieść do
hotelu. Dobrze, że umiem włoski. Przyjechałam tutaj na zjazd architektów
i projektantów z całego świata. To ogromne, ale i kameralne zdarzenie.
Taki zjazd odbywa się co roku. W tym roku postanowiłam zostać tydzień
dłużej i spędzić tu święta i sylwestra. W końcu i tak siedziałabym sama w
domu, bo Ludmiła wychodzi do Federico - jej chłopaka właśnie rodem z
Włoch - na wigilię. Z tego co wiem, to on chce jej się oświadczyć
właśnie 24 grudnia, więc pewnie sylwestra także bym tak spędzała. Po
chwili moim oczom ukazuje się żółty samochód. Wsiadam i podaję adres.
Droga nie jest długa. Dobrze znam te okolice. Już po chwili jestem pod
drogim, pięciogwiazdkowym hotelem, w którym mam wynajęty pokój z
ogromnym balkonem - tak jak prosiłam. Płacę taksówkarzowi za podwóz, w
końcu taka jego praca, po czym zabieram moją czarno-czerwoną walizkę i
wchodzę do hotelu przez ogromne szklane drzwi. Podchodzę do recepcji i
czekam w kolejce. Rozglądam się. Jest to piękne miejsce. Gra świąteczna
muzyka, dokładnie ta piosenka, którą uwielbiam. Na górze wisi ogromny
żyrandol. Na piętro prowadzą piękne schody obszyte czerwonym dywanem, a
obok jest złota poręcz. Stoi tu także ogromna choinka, z dziesiątkami
bombek i parę kanap. To właśnie tam przenoszę swój wzrok. Patrzę na
wszystko i wszystkim, aż nagle napotykam wzrokiem na pewne oczy. Moje
nogi momentalnie robią się jak z waty. To dwa szmaragdy. Widzę, jak na
mnie patrzą. Postanawiam poznać ich właściciela. Moim oczom ukazuje się
nieziemsko przystojny szatyn, z cudowną grzywką postawioną na żel. Po
chwili uśmiecha się do mnie lekko, pokazując swoje urocze dołeczki i
perfekcyjny rządek białych ząbków. Odwzajemniam gest, jednak wtedy
schodzę na ziemię. W moim życiu nie ma miejsca na mężczyzn. Odwracam się
i unikam jego wzroku przez kolejne dzie
sięć
minut - aż do momentu, gdy podaję recepcjonistce dane i otrzymuję
kluczyk do apartamentu. Stawiam na windę, gdyż chcę uniknąć spotkania
tajemniczego szatyna. Na moje nieszczęście ta jest nieczynna. Odwracam
się - jego już tam nie ma. Widzę jedynie małą dziewczynkę która siedzi
koło choinki i płacze. Podchodzę do niej, szkoda mi takiego słodziaka.
- Co się stało kochanie? - pytam, kucając obok niej.
- Zgubiłam tatusia. - mówi. Jest mi jej strasznie żal.
- A jak masz na imię? - pytam po raz kolejny.
- S-s-sara. - odpowiada przez płacz. Przytulam ją - i mam pięć lat. - dodaje.
- Chodź, poszukamy twojego tatusia. - chwytam ją za rączkę - tylko musisz mi coś o nim powiedzieć. - oznajmiam.
-
Jest wysoki, ma brązowe włoski, zielone oczy. I ma na imię Leon. -
tłumaczy. Rozpoczynam poszukiwania. Badam wszystkich po kolei. Nagle
słyszę jak ktoś woła:
- Sara! - odwracam się, a mała momentalnie puszcza moją dłoń. Biegnie do swojego taty... chwila, przecież to jest ten szatyn!
- No to cudownie. - myślę. Podchodzę bliżej. Niejaki Leon stawia Sarę na ziemi i patrzy na mnie.
-
Dziękuję. - mówi, blado się uśmiechając. Gdy słyszę jego głos, czuję
jak mdleję. Jest idealny. A z bliska wygląda jeszcze lepiej... Stop. Mam
czasem dość mojej duszy. To tak jakbym udawała kogoś, kim nie jestem.
Mimo mojej silnej woli, choć chyba jeszcze nie wystarczająco,
odwzajemniam gest.
- Nie ma za co. Chociaż następnym razem, powinien pan lepiej pilnować córki. - śmieję się.
- Jestem Leon Verdas. - wystawia rękę w moją stronę.
-
Violetta Castillo. - odpowiadam. Kiedy nasze dłonie się spotykają,
czuję jak przez moje ciało przechodzi przyjemny prąd. Liczę jednak na
to, że się nie zakochałam.
- Raz jeszcze
przepraszam i... do zobaczenia. - mówi, puszczając do mnie oczko. Mała
Sara także mi macha. Czuję jak się rumienię. W pośpiechu idę do pokoju.
Odstawiam walizkę w kąt i padam na łóżko. Zaczynam płakać. Nienawidzę
mojego charakteru. A czemu? Bo raz zostałam skrzywdzona. Pamiętam jak
płakałam. A teraz? Niebo się otwiera, poznaję cudownego mężczyznę,
jednak ten jest żonaty - w końcu był z córką. Ale boję się. Jestem
głupia. Z takimi myślami zasypiam, śniąc o szczęściu, które czuję, że
jest pod samym moim nosem. Jednak gdzie?
Rano
budzę się cała czerwona, moja poduszka także taka jest. Postanawiam
jednak wziąć się w garść i totalnie się zmienić. Nie zamierzam być taka
sama. Od dziś jestem silna. Zaczynam nowy rozdział, zupełnie inny.
W
końcu wstaję z łóżka i wykonuję poranne czynności. Robię bardzo
delikatny makijaż, gdyż tutaj nie mam się zamiaru zmieniać, i ubieram
(tu także pozostaję bez zmian). Gdy jestem już gotowa schodzę na dół na
śniadanie. Biorę miskę, do której wrzucam płatki owsiane, dorzucam
bakalie i zalewam gorącym mlekiem. Do tego biorę jeszcze jogurt i
pomarańczę. Przy ostatnim stanowisku parzę sobie kawę. Zajmuję wolny
stolik i siadam. Wyjmuję jeszcze telefon, aby sprawdzić pocztę, po czym
zabieram się do jedzenia. Pół godziny później wychodzę z restauracji.
Dzisiaj mam zamiar pojeździć trochę na nartach. Nagle czuję, jak coś
buczy w mojej torebce. Wyjmuję telefon - okazuje się, że to Ludmiła.
Odbieram. Rozmawiamy na różne tematy. W pewnym momencie puszczam parę z
ust i mówię jej o Leonie. Ta radzi mi tylko, że mam się zachowywać
normalnie. Przecież każdy zasługuje na szczęście. Popieram ją. Po
godzinnej rozmowy kończymy nasze pogaduchy, a ja zakładam mój nowy
kombinezon. Gdy i to mam już za sobą (całe szczęście, nienawidzę tego),
schodzę na dół. Kieruję się na poziom -1, gdyż tam właśnie stoi mój
samochód - czerwone porshe. Wyjmuję z nich narty - białe w czarne i
czerwone kwiaty - to moje ulubione kolory. Nie, nie fioletowy.
Nienawidzę go mniej więcej tak, jak ubierania się w strój narciarski.
Przez moje imię został mi przypisany owy kolor. Nie mogę teraz na niego
patrzeć. Bo całe moje dzieciństwo - które było naprawdę smutne -
składało się w siedemdziesięciu pięciu procentach z fioletu.
Zakładam
buty potrzebne do tego sportu i wychodzę na dwór. Kieruję się w stronę
długiej kolejki po karnet. Na szczęście jest jeszcze przed 10, więc
zdążę idealnie na otwarcie wyciągu. Zakupuję bilet na cały dzień, gdyż
później nie będę już miała czasu aby pojeździć, a naprawdę to lubię.
Wreszcie mam zakupiony kolorowy karnet. Staję w kolejce, której jak na
razie brak. Po pięciu minutach wyciąg zostaje otwarty. Obracam się i
widzę za sobą długą kolejkę. Bez dłuższego zastanowienia wsiadam na
krzesełko. Jadąc rozmyślam o tym co mówiła mi Ludmiła.
- Jeżeli coś do niego poczujesz, to znaczy, że pora się zmienić. - przypominam sobie jej słowa.
W
końcu mogę zjechać. Rozpoczynam od delikatnego pługu, aż w końcu
przechodzę na krawędzie. Czuję się niesamowicie. Wiatr pcha mnie i jadę
jeszcze szybciej. Na końcu zatrzymuję się tworząc śnieżny gejzer.
Wszyscy patrzą na mnie z podziwem, a ja tylko ustawiam się w kolejce.
Po
trzech godzinach nadal nie jestem jeszcze do końca usatysfakcjonowana.
Kieruję się więc na inną trasę. Wybieram tym razem czerwoną, gdyż
wcześniej dostępna była tylko niebieska. Siadam w wagoniku i jadę, choć
dwa razy dalej, to o wiele szybciej. W końcu jestem na górze. Nim
zjeżdżam, napawam się cudownym widokiem. Dziś niebo jest piękne i
przejrzyste. Po chwili odpycham się kijkami i zaczynam zjeżdżać. Tu jest
o wiele ciężej niż tam niżej. Jednak jadę. Już po chwili czuję się
pewnie. Wszystko byłoby idealnie... nagle ktoś we mnie uderza i obydwoje
się przewracamy.
- Przepraszam. Wjechałem na lód. - słyszę znajomy głos. Mężczyzna podnosi gogle i widzę tam...
- Leon! - mówię.
- Violetta? - pyta, ściągając kask. Czynię to samo - Jejku, przepraszam... Nie chciałem. - tłumaczy się.
-
Już dobrze, też wiele razy mi się to zdarzyło. - wybaczam mu. Po chwili
nie rozumiem mojego zachowania. Przecież normalnie bym na takiego kogoś
nakrzyczała, a teraz?
- Nic ci nie jest? - pyta mnie, pomagając wstać.
- Wszystko okej. - otrzepuję się ze śniegu.
-
Może w ramach przeprosin dasz się zaprosić na gorącą czekoladę? - pyta
nagle. Zastanawiam się chwilę. Cóż, czemu nie. W końcu wydaje się być
fajną osobą.
- Dobrze. - mówię, po czym ścigamy
się na sam dół. Zdejmujemy narty i wchodzimy do małego baru. Zajmujemy
stolik i zaczynamy rozmawiać. Cały czas się śmieję i uśmiecham. Co się
ze mną dzieje?
***
24 grudnia 2013
Od
tamtego upadku na nartach bardzo polubiłam Leona. To świetny
przyjaciel. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Cieszę się. Okazało się,
że jest właścicielem Verdas Company w Buenos Aires, i jest architektem!
Dzięki temu mieliśmy wiele tematów do rozmowy. Jego córka Sara też chyba
mnie polubiła. Zaczęła nawet mówić do mnie Ciocia Viola. Kiedy to
usłyszałam, uroniłam łzę wzruszenia. A jego żona... Zostawiła go. Bez
słowa. Nie rozumiem, jak można to zrobić, takiemu świetnemu facetowi,
jakim jest Leon. To ideał! Nie, nie zakochałam się. Po prostu... Bardzo,
bardzo go lubię.
Zjazdy architektów i projektantów także dobiegły końca. Teraz mam cały tydzień dla siebie.
Kończę
rozmyślać, gdyż słyszę pukanie do drzwi. Wstaję z łóżka, poprawiam
włosy i zakładam szlafrok i moje ciepłe kapcie. Pukanie nie ustaje.
Podchodzę do drzwi i otwieram je. Moim oczom ukazuje się Verdas.
- Dzień dobry, śniadanie przyszło. - śmieje się.
- Już po śniadaniu? - pytam, po czym patrzę na zegarek. No pięknie, jedenasta.
- Owszem księżniczko. - odpowiada mi.
- Wejdź. - otwieram szerzej drzwi. Leon posyła mi ten cudowny cudowny uśmiech, po czym siada przy stoliku.
- Płatki, tak jak lubisz. - mówi.
- Jak ty mnie dobrze znasz. - oznajmiał, po czym całuję delikatnie jego policzek.
-
Wolałbym nagrodę tutaj. - dodaje, wskazując na usta. Zaczynam się
śmiać. Uwielbiam, kiedy mogę z nim spędzać czas. A najlepsze jest to, że
nie będę płakać przy rozstaniu, bo mieszkamy w tym samym mieście, nawet
niedaleko siebie.
- Tak sobie pomyślałem...
Skoro spędzasz sama wigilię i my z Sarą także... To może chciałabyś
spędzić ją z nami? - pyta mnie, po czym dodaje - będziemy ją spędzać na
dole, nikogo tam wtedy nie będzie. Już to załatwiłem. - zastanawiam się
chwilę. Nie wiem czemu, ale brzmi to jak propozycja randki.
-
Dobra, zapomnij. - mówi, po czym wstaje i kieruję się w stronę drzwi.
Podbiegam do niego i chwytam dłoń, co sprawia, że szatyn momentalnie
odwraca się w moją stronę. Patrzy na mnie.
-
Będę zaszczycona. - oznajmiam, po czym całuję go blisko ust. On tylko
uśmiecha się szeroko, po czym podnosi mnie i okręcam wokół własnej osi.
-
Do zobaczenia o osiemnastej. - przytula mnie i wychodzi. Padam
szczęśliwa na łóżko, a po chwili uświadamiam sobie, że nie mam ani
prezentów, ani odpowiedniej kreacji. W tempie ekspresowym kończę
śniadanie i ubieram się, po czym lecę do samochodu i jadę do centrum.
Latam po sklepach dwie godziny. Wreszcie znajduję to czego szukałam -
śliczną czerwoną sukienkę i cudowną lalkę. Zostaje mi do kupienia
prezent dla Leona. Chodzę zestresowana, mam tylko trzy godziny. Wreszcie
znajduję to, czego szukałam - świetnego iPada. Kupuję go, a dodatkowo
otrzymuję wybrane przez siebie etui. Wychodząc, kupuję jeszcze
świąteczny papier. Wracam do hotelu - widzę jak jego pracownicy szykują
miejsce przy choince. Uśmiecham się pod nosem i wracam do pokoju. Pakuję
prezenty. Gdy i to mam za sobą, biorę prysznic i myję włosy. Następnie
kręcę włosy lokówką i związuję je w kitkę, zostawiając dwa pasma włosów.
Maluje paznokcie, a gdy wysychają, robię makijaż. Patrzę na zegarek -
mam idealnie piętnaście minut na ubranie się i założenie biżuterii, co
już po chwili kończę. Przeglądam się w lustrze. Jestem inna. Widzę w
sobie zakochaną dziewczynę - to niestety trzeba przyznać. Poprawiam
włosy i sukienkę, zabieram prezenty i zamykam pokój. Schodzę powoli po
schodach.
- Tato, patrz! - słyszę wołanie małej
Sary. Po chwili Leon się odwraca i patrzy na mnie. Uśmiecham się do
niego. Już po chwili stoimy twarzą w twarz.
-
Dobry wieczór książę. - oznajmiam. Verdas jest ubrany bardzo elegancko, w
przepiękny garnitur, natomiast Sara ma na sobie białą sukienkę z różową
halką. Zanim zasiadamy do wieczerzy, składamy sobie życzenia. Leon
życzy mi wspaniałego mężczyzny, a ja, aby odnalazł nową miłość. Podczas
kolacji dużo rozmawiamy. W końcu nadchodzi czas na prezenty. Jako
pierwsza odpakowuje je Sara.
- Jaka piękna lalka! - woła szczęśliwa. Jestem zadowolona, że jej się podoba. Od Leona dostała urocze przebranie księżniczki.
- Teraz ty. - mówię do Leona.
-
O nie, ty. - poprawia mnie i podaje brązowe pudełko obwiązane zieloną
wstążko ze złotym napisem YES. Otwieram je. W środku jest cudowna
bransoletka na białym sznurku związanym w warkoczyka, a do niej
przyczepiona jest złota zawieszka. Patrzę na grawer. Jest tam
wygrawerowane połączenie naszych imion, jakie kiedyś wymyśliła jego
córeczka - Leonetta.
- Dziękuję. - mówią, przytulając się do niego.
-
Ciociu Violu, to dla ciebie. - mówi kopia Leona i podaje mi rysunek -
to ty i tatuś. - tłumaczy, wskazując na dwa ludziki trzymające się za
ręce. Rumienię się. Gdy Leon otwiera paczkę jest bardzo zadowolony. On
także otrzymał taki rysunek. Nagle Sara zaczęła się śmiać.
-
Co cię tak bawi kochanie? - pyta Leon, siedzący obok mnie. Dziewczynka
wskazuje palcem w górę. Patrzymy w tamtą stronę. Nad nami wisi jemioła.
Patrzymy na siebie. Przygryzam wargę. On uśmiecha się do mnie. Jednak po
chwili uświadamiam sobie, co się dzieje. Rzucam Leonowi przepraszająco
spojrzenie i wybiegam przed hotel, do zamarzniętego jeziora. Siadam.
Zaczynam płakać. Trzęsę się z zimna. Wtedy czuję ciepłą marynarkę na
moich ramionach. Czuję wspaniałe perfumy. Kątem oka widzę, jak Verdas
siada obok mnie.
- Przepraszam. - mówię.
-
Nie masz za co. - odpowiada, jednak słyszę w jego głosie smutek.
Stawiam przed wyzwaniem i opowiadam mu o historii z Diego. Widzę w jego
oczach współczucie. Wstajemy i chcemy wrócić do środka. Zaczyna padać
śnieg. Zatrzymujemy się. Patrzę na Verdasa.
- Obiecaj mi, że nigdy mnie nie zostawisz ani nie zranisz. - wyznaję.
- Ani mi się śni. Za bardzo cię kocham. - mówi, patrząc mi w oczy.
- Co powiedziałeś? - pytam z niedowierzaniem.
- Kocham cię. - wyznał.
-
Ja ciebie też. - mówię po chwili. Uśmiecha się szeroko i zbliża do
mnie. Robię to samo. Nasze usta po chwili łączą się w pocałunku. Czuję
się magicznie. Niedługo później odrywamy się do siebie.
-
Violetto Castillo, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją
dziewczyną? - pyta mnie. Bez wahania zgadzam się i przytulam go.
Od
czasu kiedy jestem z Leonem, wszystko się zmieniło. Jestem tak bardzo
szczęśliwa. Czuję, że żyję. Rozmawiałam z Ludmiłą. Cieszyła się
niesamowicie. Dobrze, że wyznałam mu uczucia.
Dziś
Sylwester. Postanawiam złożyć Leonowi poranną wizytę. O tej porze już
zazwyczaj nie śpi. Schodzę na jego piętro i pukam do drzwi. Ku moim
oczom ukazuje się niska brunetka. Jest ubrana w pidżamę.
- Tak? - pyta mnie. Nie no, nie mogę.
- Przyszłam do Leona. - mówię wściekła.
- Leon jeszcze śpi. - oznajmia.
- Naty, kto to? - słyszę głos Leona.
Nie
wytrzymuję. Zaczynam płakać. Biegnę do pokoju. Biorę pierwszą lepszą
kartkę i pisze do niego list. Zostawiam go w recepcji. Pakuję się cały
czas płacząc. Proszę, aby nie mówić Verdasowi co się ze mną stało.
Zapłakana jadę na lotnisko. Z opuchniętymi oczami, wracam do Buenos
Aires.
***
Rok później
Siedzę
u siebie w pokoju bez żadnego życia. Niby pozbierałam się, po sytuacji
sprzed roku, jednak to i tak nadal boli. Przez ten rok ograniczyłam
relacje z Verdasem do zera. Wiem tylko, że kiedy dowiedział się, co się
stało szukał mnie wszędzie. To trwało parę miesięcy. A potem to wszystko
ustało... Nie słyszałam o nim nic. Spoglądam na moją dłoń - cały czas
jest na niej bransoletka od niego. Nie potrafiłam się jej pozbyć. Co jak
co, ale ja nadal czuję, że go kocham.
Nagle dzwoni mój telefon, nieznany mi numer. Odbieram.
- Violetta? - pyta mnie głos. Skądś go kojarzę.
- Przy telefonie. - mówię.
- Boże, nareszcie! Jestem Natalia, ta od Leona. Tylko błagam, nie rozłączaj się! To nie tak jak myślisz. - tłumaczy.
- A jak? - pytam.
- Violetta, jestem jego siostrą. - oznajmia. Uświadamiam sobie, co zrobiłam. Jestem głupia. Zniszczyłam coś wspaniałego.
-
Leon miał wypadek. Prawie rok temu. Leży cały czas w śpiączce. -
zaczęła płakać. Mój świat się zawalił. Pytam gdzie leży, a po chwili
informuję ją, że już jadę. W szpitalu jestem w ciągu piętnastu minut.
Wpadam do jego sali niczym strzała. I widzę go. Jest cały blady.
Zaczynam płakać. Siadam obok i chwytam jego zimną dłoń.
-
Leon... przepraszam. - szepczę. Moje słone łzy spadają na jego
koszulkę. Nagle czuję, jak ktoś się do mnie przytula. Widzę Sarę.
- Ciociu Violu, wróciłaś! - powiedziała.
- Tak kochanie, wróciłam.
- Tata śpi.
- Długo już tak śpi? - pytam.
- Zawsze kiedy do niego przychodzę z ciocią Naty. - odpowiada. Widzę brunetkę.
- Ciebie też przepraszam. - mówię.
- Nie masz za co. - oznajmia i przytula mnie.
- Chodź Sara, zostawimy ciocię Violę samą z tatusiem. - zwraca się do dziewczynki i wychodzi.
Siedzę
z Leonem dzień w dzień. Rozmawiam z nim. Wiem, że mnie słyszy. Ściska
moją dłoń. Dziś jestem u niego już dziesiąty raz. Mija jedna godzina,
druga, trzecia...
- Leon. Muszę ci coś
powiedzieć. - zaczynam - nigdy o tobie nie zapomniałam. Ja cię nadal
kocham. - wyznaję. Zbliżam się do niego i delikatnie całuję. Patrzę na
niego. Nie wierzę, w to co widzę. Leon otwiera oczy i uśmiecha się do
mnie.
- Violetta. - mówi.
-
Kocha nie mów nic. Musisz odpoczywać. A ja... ja cię przepraszam.
Oskarżyłam cię o coś, nie mając pojęcia. Zrozumiem, jeżeli powiesz mi
teraz, że mam się stąd wynosić. - mówię.
- Cały czas cię kocham. - wyznaje mi. Odwracam się. Podchodzę do niego i przytulam. Znów jestem szczęśliwa!
Leon
wyszedł ze szpitala miesiąc temu. Siedzimy teraz u niego w domu,
przepraszam, w naszym domu. Mieszkamy razem. Nagle Leon odsuwa się.
- Wiesz kochanie... Mam takie dziwne przeczucie... - zaczyna.
- Jakie przeczucie? - pytam.
- Że powinniśmy zapamiętać ten moment. Będziemy go opowiadać naszym wnukom. - mówi dalej.
- Co masz na myśli? - pytam po raz kolejny.
- Wyjdziesz za mnie? - mówi. Nie mogę uwierzyć w to co słyszę. Od razu zgadzam się. Płaczę.
***
Kilka lat później, grudzień
Nazywam
się Violetta Verdas. Jestem szczęśliwą mężatką. Moim mężem jest
najwspanialszy mężczyzna na świecie - Leon Verdas. Jestem projektantką
wnętrz, a on architektem. Kiedyś pracowaliśmy osobno. Dziś jest zupełnie
inaczej. Połączyliśmy je w jedność i teraz jesteśmy właścicielami
VERDAS IMPERIUM.
Siedzę obecnie w
naszym domu, a konkretniej w naszym salonie i patrzę przez okno, jak
razem z Sarą i Alexem - naszymi dziećmi - lepi ogromnego bałwana. Cały
czas nie dociera do mnie to, że jestem tak szczęśliwa. Za chwilę wrócą
do domu i zasiądziemy do wieczerzy. Moje przypuszczenia potwierdzają
się. Kiedy przychodzi czas na prezenty, wszyscy się cieszą. Leon otwiera
prezent ode mnie. Wyjmuje małego bucika.
- Violu? - pyta mnie.
- Niespodzianka... - szepczę. Podchodzi do mnie i okręca wokół własnej osi.
Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie.
Bo wszystkie skarby tego świata mam u siebie w domu.
Razem tworzymy jedną bajkę.
Jestem księżniczką.
On księciem.
A nasze dzieci następcami tronu.
Nie mam zamiaru stawiać tu kropki. To oznaczałoby koniec tej bajki. A ona tak naprawdę dopiero się zaczęła.
Dziękuję Ci Leon.
Wjechałeś do mojego serca,
Wjechałeś do mojego serca,
na swoich nartach
z workiem pełnym miłości,
której tak bardzo potrzebowałam.
Kocham cię.
Kocham cię.
A jednak opublikowałaś :P
OdpowiedzUsuńJa tam się nie będę wypowiadać na jego temat, jestem ciekawa opinii innych ;)
Czekam razem z Tobą :*
Besos ;***
Mrs.Blanco
Wrócę <3
OdpowiedzUsuńMoje nie oddam
OdpowiedzUsuńCudowna praca!
OdpowiedzUsuńCzemu nie odpowiedziałaś na mój kom pod poprzednią notką ?
OdpowiedzUsuńTa praca jest zajebista <3
OdpowiedzUsuńJejuś ! Przepiękny i taki wzruszający ! ♥
OdpowiedzUsuńGratulacje autorce ;^^
Bardzo mi się podoba .
Taki z życia wzięty ! ;33
super one shot
OdpowiedzUsuńWow! Świetna praca!
OdpowiedzUsuńNie wiem co napisać, serio.
Rzadko spotyka się tak wspaniałe Shoty i to jeszcze bezbłędne.
Oryginalny pomysł i cudowne wykonanie!
Podziwiam, Suzzy.
Wspaniały
OdpowiedzUsuńCudowny, super, cudo
OdpowiedzUsuńŚwietny !!!
OdpowiedzUsuńMasz talent dziewczyno :)
Zgodzę się z Suzzy Verdas bardzo rzadko spotyka się tak świetnie shot'y
OdpowiedzUsuńJest super więcej takich i mam nadzieję że pojawi się prolog z nową historią :)
Ale boskie ❤ Nie wiem czy mi się wydaje, czy ty wracasz do pisania :D Mam nadzieje że tak❤❤❤❤
OdpowiedzUsuńNi❤
Hej zostałaś nominowana do LBA na moim blogu! Gratulacje!
OdpowiedzUsuńhttp://jortini-lovee.blogspot.com
Piękny ❤❤❤
OdpowiedzUsuń